Friday 17 August 2012

tora tora tora!

ludzie mamuniu marcinie. nastaje czas mazurski w ciągu roku. zero zasięgu i internetu. do wkrótce!




Monday 13 August 2012

mała letnia owca


raz-dwa podrzucam dziś miłemu państwu pomysł na małą przystawkę, która powinna się dobrze sprawdzić podana podczas, dajmy na to, letniego garden party. jest jednocześnie świeża i pożywna, zimna i gorąca, bogata w proteiny i dobre węglowodany. słowem - mała letnia owieczka, voila:



małę a cieszy :)


- łopatka jagnięca wolno gotowana z koprem włoskim, wędzonym czosnkiem, miętą i winem viognier (wkrótce się ogarnę i opublikuję przepis);
- aioli z ziarnistej musztardy i czosnku;
- oliwa z czarnych trufli;
- pieprz, sól, świeża mięta.


wszystkie składniki danka muszą być prosto z lodówki, poza mięsem, które podajemy na gorąco



Bon appetit!


Sunday 5 August 2012

kanapka klubowa...


... staram się jej nie jadać,bo podają ją w barach, pubach i innych miejscach, w których próbuję nie bywać w ogóle. jednak wczoraj, czekając aż dojdzie mi w piecu owca, trzepnąłem kanapkę klubową TAK dobrą, że gdybym tylko mógł to bym sam siebie wyściskał i ucałował.

proszę:



w tle francuskie reserve 2010, całkiem lekkie jak na shiraza

moja kanapka klubowa:

- tostowana pełnoziarnista bułka, posmarowana masłem przed podaniem;
- bekon karmelizowany z aceto balsamico;
- pierś kurczęca z grilla z estragonem i lekkim olejem sezamowym;
- jajko sadzone powoli wysmażone;
- plasterek norweskiego jaarlsberga;
- przypieczona czerwona dymka;
- świeża bazylia, pomidorki, kruszony pieprz brazylijski, sól morska, oliwa.

Bon appetit!

Friday 3 August 2012

morski lunch

miałem ostatnio taką ochotę na ostrygi, że aż wybraliśmy się w któryś poniedziałek z mikołajem do brighton, gdzie rok temu podawali je w uroczej restauracji na szczycie klifu. jednak tego lata nie ma ich w karcie, co stwierdziliśmy mocno się zmachawszy miłym, choć przydługim spacerem z miasta na szczyt rzeczonego klifu. hmmm/grrrr... chyba rozczarowanie wyraźnie wypisało się nam na twarzach, bo młodziutki kelner, chcąc ratować sytuację podsunął byśmy zamiast ostryg zjedli małże, które zakład serwuje à la marinière. 'w zasadzie nie ma między nimi różnicy' oświadczył pewnie, rozczulając nas tym do tego stopnia, że mimo braku ostryg postanowiliśmy jednak zostać. zjedliśmy, smaczną newet, kolację na tarasie, z którego roztaczał się romantyczny widok na kanał la manche, przez anglików zwany  angielskim. w połowie drugiej butelki Pinot Grigio humory mieliśmy już przednie, różnica między małżami a ostrygami straciła na znaczeniu a my nabraliśmy pewności, że to co widzimy na horyzoncie to niechybnie jest wybrzeże francji (nie widać go z brighton przy najlepszej nawet pogodzie). bawiliśmy się przednio, wszystkie wrażenia zawdzięczając czarującej nieudolności przedorodnego daniela (naszego kelnera), która skłoniła nas była do pozostania...

następnego dnia zjechaliśmy z kursu powrotnego na londyn by zjeść lunch w doskonałym i uroczym hotelu o nazwie Gravetye Manor (stuknij aby kliknąć); spodziewaliśmy się, że jak przystało na przybytek najwyższej klasy - ostrygi będą mieli świeże. nadaremnie-śmy się spodziewali  - nie mieli nawet nieświeżych. 


letni splendor Gravetye Manor


hotel, należący do super-ekskluzywnego klubu Relais & Chateaux (czy ktoś może wie czemu nie jest w nim już Hotel Stary w Krakowie?), zajmuje wieloakrową wiejską posiadłość z bajecznymi wręcz ogrodami, ciszą, leśną i polną zwierzyną oraz pięknymi widokami. obsługa jest doskonała, a całkiem porządne, choć mało inspirujące menu zaprojektował były sous chef niejakiego Marka Raffina, który przez lata utrzymywał w Gravetye Manor gwiazdkę Michelina. po czym odszedł by otworzyć póltorej mili dalej konkurencyjną restaurację, haha! menu było więc tylko poprawne, rzadko się zresztą zdarza, aby sous chef przejął z sukcesem restaurację po swoim szefie kuchni, utrzymując poziom jakości i prezentacji potraw. trzeba jednak przyznać, że head chef Rupert Gleadow się stara - wobec braku ostryg, przyrządził  spoza karty sałątkę z homara i trufli, nawet całkiem niezłą. niestety nie można tego powiedzieć o risotto z fasolkami, które jadł mikołaj - było mdłe i bez wyrazu, choć ugotowane poprawnie.
nasza wizyta w Gravetye Manor okazała się warta zboczenia z kursu - spędziliśmy większą część popołudnia obijając się po ogrodach jak bąki, jedząc, pijąc herbatę i ciesząć się ciszą i spokojem, którą ogarnięty jest hotel. cena, choć nie niska, odpowiadała wartości naszego tam pobytu.
wracając do ostryg - po nieudanych poszukiwaniach na angielskim południu, w końcu znaleźliśmy je (o ironio!) w sklepie tuż za rogiem, który odkryliśmy następnego dnia z dziecięcą radością. 'the fish paddler', prowadzony przez dżentelmena imieniem Roger, ma w asortymencie wszystko o czym można zamarzyć - od atlantyckich okoni i dorszy, szkockich homarów, dobrych (i relatywnie niedrogich!) ryb hodowlanych - po, często gigantyczne, przegrzebki królewskie, świeże ostrygi i marsh samphire (czy kto wie może jak by to było po polsku? bo raczej nie szafir bagienny, jak podpowiada mi google translate...). chętnie też przyjmują zamówienia - w poniedziałek odbiorę od nich na przykład świeżutką solę dover!  (tu można sobie zaglądnąć)

'the fish peddlar' koło Wimbledon Village

dzisiejszym wczesnym popołudniem, po siódmych potach na spóźnionym porannym joggingu, zawitaliśmy do Rogera by nabyć co następuje: przegrzebki, samphire i tuzin ostryg dover portland (są bliskie absolutu - hodowane w ujściach rzek, przewożone są potem na otwarte wody by nabrały swej cudownie morskiej specyfiki).  sądząc po tym jak mocno opierały się moim próbom otwarcia, ostrygi musiały być złowione jeszcze dziś rano, po czym (prędziutko) dostarczone na stragan pod naszym domem (rzadko mówi się o zaletach nowoczesnych systemów transportu drogowego - sam jestem jego przeciwnikiem, w tym przypadku jednak chylę czoła). nasze zakupy w sam raz nadały się na niewielki lunch, którym delektowaliśmy się słuchając Saint-Saënsa. dobór wina sprawił mi trochę kłopotu (gdybyśmy słuchali, dajmy na to, Wagnera, sprawa byłaby prostsza - podałbym zimną wódkę), jako że pod nieobecność przyzwoitego muscadeta, trudno jest dobrać coś co skomponuje się jednocześnie ze słoną świeżością ostryg i aksamitną słodyczą przegrzebek. udało nam się jednak wybrnąć z sytuacji przy pomocy dobrze schłodzonego rieslienga auslese znad mozeli, który - choć zdecydowanie półwytrawny - nie pogryzł się z ostrygami i świetnie porozumiał z przegrzebkami i prażonym orzeszkami piniowymi w sałatce. 
tak więc, panie panowie, ludzie mamuniu (marcinie),  nasz dzisiejszy lunch:


morskie rozkosze dzisiejszego popołudnia

na (zmrożonym) talerzu:

- zimne carpaccio z przegrzebek z marmoladą z czarnych trufli i śliwek, truflową oliwą i płatkami soli morskiej;
- letnia (nie zimna) sałatka z samphire i orzechów piniowych prażonych z ikrą przegrzebek i chilli;
- świeże ostrygi portlandzkie. zimniutkie.

Bon appetit!


Thursday 2 August 2012

późna kolacja z drogimi przyjaciółmi

kolację zjedliśmy dziś, całkiem niezdrowo, około 11ej. na nasze usprawiedliwienie powiem, że do późna byliśmy przedtem na pikniku, gdzie leniliśmy się na kocach, kosztowaliśmy białe wino, paliliśmy tytoń (i nic nie jedliśmy). pod koniec mikołaj zapadł w któtką lecz głeboką drzemkę, która zakończyła się gwałtownym przbudzeniem przez przygodnego labradora, który nagle nadbiegł znikąd i energicznie wylizał go po twarzy, ugasiwszy wcześniej pragnienie w kałuży. mikołaj, próbując się w tym odnaleźć, wykrztusił w końcu słowo '...smycz', ja i marcin zwijaliśmy się na trawie ze śmiechu, a właścicielka potwora, dobiegłszy przepraszając, wyjaśniła, że 'on nie może się powstrzymać ilekroć widzi kogoś na ziemi'. hmm...  wróciliśmy do domu gdzie marcin kompletnie odpłynął, zająwszy się uprawą wirtualnego życia przez swoje blackberry, ciągle roztrzęsiony mikołaj starał się jakoś dojść do siebie, a ja poczułem się tak głodny, że o 10ej zacząłem gotować kolację...


drodzy przyjaciele:

marcien zadziorny








mikołaj którego nie było (za okularami są puste oczodoły)

późna kolacja:



- labraks w estragonie z chrupiącą skórką, risotto z dzikiej mięty i młodych szparagów [kliknij po przepis], buraki marynowane w occie z sherry, chrupki bekon;
- sorbet z vanilii i octu balsamicznego, polna bazylia, karmelizowane winogrona;
- wolno gotowane steki z łopatki młodej owcy, bakłażan i czerwona cebula marynowana el greco, soczewica al dente, jus jagnięcy z miętą i octem balsamicznym


Bon appetit!

Monday 30 July 2012

a tiny idea for midnight munchies - home made ice cream. voila!



flavours present:

- valhorna 70% chocolate and mexican chilli sprinkled with sea salt,
- tart cherries and wild peppermint;
- lemon, lime & corriander

flavour not present due to not having made it as far as till midnight:

- aceto balsamico & blanched crushed walnuts

there actually is a secret to making ice cream in a simple way, but normally these require a lot of patience or a lot of investment (ice cream makers can be reeeealy pricey bastards!)

Bon appetit!

Thursday 26 July 2012

brunch

after waking up at 7am, I finally give in to hunger around 1pm...




full english with mediterranean twist:
- scrambled eggs, very slowly cooked on butter in a small thick-bottom saucepan, then finished with a touch of single cream; 
- haloumi cheese grilled with extra virgin olive oil and rosemary;
- fried back bacon;
- sesame oil toasts;
- shaved parmesan, plum tomatoes, fresh basil, sea salt, crushed brazilian peppercorns.

= HEAVEN!

Bon appetit!